Czasami mam wrażenie, że stoję w miejscu.
Patrzę, jak inni biegną, rozwijają się, zdobywają kolejne szczyty – zwłaszcza ci, którym sam staram się pomóc.
I wtedy pojawia się pytanie: „dlaczego oni potrafią, a ja nie?”.
To dziwne uczucie, kiedy twoi uczniowie, klienci, bliscy – ci, którym chcesz coś dać – zaczynają cię wyprzedzać. Osiągają rzeczy, które mnie samemu wciąż się wymykają.
Z jednej strony czuję dumę i radość, bo wiem, że o to właśnie chodzi.
Z drugiej – we mnie samym rodzi się cień. Porównanie.
Głos, który szepcze: „oni lepiej, szybciej, mocniej… a Ty?”.
Czasami wtedy widzę w sobie tylko to, co nie wyszło. Potrafię godzinami analizować porażki, rozkładać je na części, karmić się poczuciem winy, że mogłem inaczej, lepiej.
W takich chwilach tonę w przekonaniu, że ugrzęzłem w ciemnej stronie monety – jakby tylko ona istniała.
I wtedy dzieje się coś, co mnie zatrzymuje.
Nagle przychodzi SMS. Wiadomość. Rozmowa. Ktoś napisze: „dziękuję, że jesteś”, „to, co mi powiedziałeś, zmieniło coś we mnie”, „nie dałbym rady bez ciebie”.
Z pozoru drobne zdania, ale we mnie robią coś ogromnego. Bo inni widzą we mnie to, czego ja sam często nie potrafię zobaczyć.
Gdy skupiam się na porażkach – oni przypominają mi moje zwycięstwa. Gdy myślę, że stoję w miejscu – oni widzą drogę, którą przeszedłem.
Gdy czuję się słaby – oni dostrzegają moją siłę.
I czasem to właśnie ich słowa ratują mnie przed upadkiem. Podnoszą, gdy już prawie się poddaję. Pokazują, że nawet w mojej niedoskonałości jest wartość. Że nawet kiedy ja widzę siebie przez pryzmat błędów, to wciąż jestem dla kogoś ważny.
Nie jest łatwo wstać, gdy człowiek tonie w rozpaczy i wątpliwościach. Ale nauczyłem się, że inni mogą być wtedy moją drabiną, moim dźwigiem. Że mogę pozwolić, by ktoś podał mi rękę i zapalił lampkę, gdy sam nie widzę światła.
Bo każda moneta ma dwie strony. Ja też mam.
Z jednej strony – błędy, krytyka, rozczarowania. To znam najlepiej, to przychodzi mi bez wysiłku.
Ale jest też druga strona – talenty, dary, zwycięstwa, chwile, kiedy byłem wsparciem. Ona istnieje, choć trudniej mi ją dostrzec. I uczę się ją zauważać.
Uczę się też, że moje tempo to moje tempo.
Że to, że inni biegną szybciej, nie oznacza, że ja się spóźniam. Moja droga ma swój rytm. Moja historia – swój czas. I choć czasem boli mnie, że nie jestem jeszcze tam, gdzie chciałbym być, to wiem, że idę. Może powoli, z potknięciami, ale idę.
Kiedy patrzę tylko na ciemność, odbieram sobie siłę.
Ale kiedy odważę się zobaczyć całość – widzę, że nie jestem tylko zbiorem błędów. Jestem kimś, kto kocha, kto wspiera, kto nie raz podnosił się z upadku.
Każdy z nas ma swoją ścieżkę i swoje tempo. To nie jest wyścig. Nie muszę być jak inni. Nie muszę wygrać, żeby moja droga miała sens.
Dlatego coraz częściej próbuję obracać tę monetę w dłoni. Patrzeć na obie strony. Bo dopiero wtedy mogę zobaczyć prawdę o sobie.
A prawda jest taka, że jestem w drodze.
I ta droga naprawdę ma sens, chociaż czasami tego nie rozumiem.
A Ty?
-
Opowiedz, co najczęściej widzisz, kiedy patrzysz na swoją drogę – brak czy dar?
-
Jakie momenty w Twoim życiu przypominają Ci, że naprawdę dajesz radę?
-
Kiedy ostatnio pozwoliłeś komuś być dla Ciebie drabiną albo dźwigiem?
-
Co w Twojej historii zasługuje dziś na to, żeby nazwać to zwycięstwem, nawet jeśli wydaje się małe?
-
Jak wygląda druga strona Twojej monety?
Podziel się w komentarzu (tutaj, na FB) lub napisz do mnie.
Może Twoje doświadczenie stanie się dla kogoś światłem, którego właśnie teraz potrzebuje.
Jeśli uznasz to za wartościowe udostępnij innym.
Komentarze
Prześlij komentarz