Nie wiem, czy też to znasz. To uczucie, że jeśli odpuścisz — wszystko się rozsypie. Że jeśli nie dopilnujesz, nie przewidzisz, nie sprawdzisz — ktoś zobaczy, że nie jesteś wystarczająco silny. Więc trzymasz. Za ludzi. Za plan. Za siebie. Ściskasz życie tak mocno, że przestaje oddychać. I nazywasz to spokojem. Ale to nie jest spokój. To kontrola. Cicha, perfekcyjna, dobrze ubrana w rozsądek. Mówi do Ciebie: „Musisz wszystko dopilnować, inaczej się rozpadnie.” „Nie możesz pokazać słabości.” „Tylko spokój uratuje Cię przed bólem.” Tylko że właśnie przez to boli najbardziej. Kontrola nie koi. Ona dusi. W tym napięciu mieszka strach — że inni zobaczą, że nie ogarniasz. Wstyd, że możesz zawieść. Że ktoś oceni Twoją słabość. Bo przecież nie wypada pokazać: nie mam kontroli . I w tym momencie uderza prawda: im mocniej próbujesz wszystko trzymać w garści, tym bardziej się rozsypujesz. Bo napięcie nie znosi życia. Ludzie nie mieszczą się w planach. Emocje nie słuchają harmonogramu. Ś...
Czasem łapię się na tym, że pytam siebie: dlaczego to robię? Dlaczego znowu próbuję, dlaczego nie odpuszczam, dlaczego mi zależy? I niby to dobre pytanie, mądre, motywacyjne. Ale im częściej je zadaję, tym bardziej czuję, że ono nie prowadzi mnie do środka, tylko... wkoło. Bo „dlaczego” to pytanie dla świata. Dla tych, którzy chcą zrozumieć, dla tych, którym chcemy się wytłumaczyć. Dlaczego pracuję tak dużo. Dlaczego się staram. Dlaczego milczę, kiedy inni krzyczą. W „dlaczego” jest walka. Trochę ego. Trochę lęku. Trochę pragnienia, żeby ktoś przytaknął: tak, masz rację, to ma sens. Ale kiedy zostajesz sam ze sobą, bez odbicia w oczach innych, „dlaczego” staje się puste. Nie daje spokoju, nie daje odpowiedzi. A wtedy pojawia się inne pytanie. Cichsze. Trudniejsze. Prawdziwe. Po co? Po co wstajesz rano? Po co mówisz „tak”, choć czujesz, że chcesz powiedzieć „nie”? Po co biegniesz, choć ciało i serce proszą o chwilę oddechu? To pytanie nie szuka historii. Ono szuka sensu. Nie...