Przejdź do głównej zawartości

Kiedy spokój pachnie kontrolą

 

Nie wiem, czy też to znasz.

To uczucie, że jeśli odpuścisz — wszystko się rozsypie.
Że jeśli nie dopilnujesz, nie przewidzisz, nie sprawdzisz — ktoś zobaczy, że nie jesteś wystarczająco silny.

Więc trzymasz.

Za ludzi. Za plan. Za siebie.

Ściskasz życie tak mocno, że przestaje oddychać.

I nazywasz to spokojem.
Ale to nie jest spokój.
To kontrola.
Cicha, perfekcyjna, dobrze ubrana w rozsądek.
Mówi do Ciebie:
„Musisz wszystko dopilnować, inaczej się rozpadnie.”

„Nie możesz pokazać słabości.”
„Tylko spokój uratuje Cię przed bólem.”
Tylko że właśnie przez to boli najbardziej.

Kontrola nie koi. Ona dusi.

W tym napięciu mieszka strach — że inni zobaczą, że nie ogarniasz.
Wstyd, że możesz zawieść.
Że ktoś oceni Twoją słabość.
Bo przecież nie wypada pokazać: nie mam kontroli.


I w tym momencie uderza prawda: im mocniej próbujesz wszystko trzymać w garści, tym bardziej się rozsypujesz.

Bo napięcie nie znosi życia.

Ludzie nie mieszczą się w planach.

Emocje nie słuchają harmonogramu.

Świat nie działa według arkusza Excela.

W końcu przychodzi moment, kiedy stoisz pośrodku chaosu i nie masz się czego chwycić.
Nie wiesz, co dalej.
Jest lęk. Jest wstyd.

I jest poczucie, że możesz zawieść samego siebie.

I właśnie tam, w tym miejscu, które miało być końcem — zaczyna się coś prawdziwego.
Nie rezygnacja.
Nie klęska.

Tylko obecność.

Prawdziwy spokój przychodzi wtedy, gdy możesz stać w samym środku chaosu i powiedzieć:
„Nie wiem. I to też jest w porządku.”
Nie dlatego, że nie boisz się upadku.
Nie dlatego, że nie wstydzisz się swojej słabości.

Ale dlatego, że przestajesz uciekać przed sobą, przed tym, co czujesz, przed tym, co nieprzewidywalne.

W tym momencie życie staje się prawdziwe.
Oddech wraca. Napięcie puszcza.
Nie musisz kontrolować świata, żeby przeżyć.
Nie musisz udawać, że jesteś kimś, kim nie jesteś.
I wtedy dzieje się coś, czego nie da się zaplanować: spokój Cię trzyma.

Nie Ty jego.
Nie przychodzi po cichu. Nie pojawia się nagle.
Przychodzi krok po kroku, w chwilach, kiedy pozwalasz sobie zatrzymać się, poczuć strach i wstyd, przyjąć niepewność i oddychać mimo niej.

Wtedy możesz powiedzieć sobie:
„Mogę to przeżyć. Mogę być ze sobą. Mogę być w tym wszystkim i nie zwariować.”

Bo spokój nie oznacza braku problemów.
Spokój oznacza zdolność bycia z tym, co jest — niezależnie od tego, jak bardzo nie idzie po Twojej myśli.
I dopiero wtedy zaczyna się prawdziwy rozwój.

 A Ty?
Kiedy ostatni raz pozwoliłeś sobie po prostu być — z chaosem, strachem i wstydem?
Co czujesz, kiedy puszczasz potrzebę kontroli?

Chcę wiedzieć, jak Ty to robisz — albo jak próbujesz.
Podziel się w komentarzu. Pogadajmy o tym.

Bo każdy z nas potrzebuje wiedzieć, że nie jesteśmy w tym sami.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kiedy ruch uspokaja życie...

Po  kilku latach trenowania defendo wiem, że to nie tylko ciosy i kondycja. To przede wszystkim umiejętność opanowania siebie – emocji, oddechu, reakcji.  Na macie, w klubie uczę się panować nad chaosem, który pojawia się w ułamku sekundy.  To doświadczenie stało się dla mnie nieocenione w codziennym życiu, zwłaszcza że żyję z dużymi deficytami koncentracji, dla niektórych znanymi jako ADHD .  Moja głowa pędzi szybciej niż ciało, myśli skaczą w każdym kierunku.  Czasem codzienność przypomina nieustanny sparing – terminy, spotkania, projekty, zadania, ludzie… To, czego nauczyłem się na treningach, pomaga mi w pracy i relacjach z innymi. Kiedy na spotkaniu z klientem, biznesowym lub prywatnym emocje zaczynają przyspieszać, przypominam sobie, jak w walce można wyhamować chaos, złapać oddech i spojrzeć na sytuację z dystansem.  Kiedy moja uwaga rozprasza się od miliona myśli, wykorzystuję techniki skupienia na jednej czynności, na sekwencji ruchów, ciosów, któ...

Nie da się zrobić komuś „emocjonalnego RKO”

To wspomnienie wróciło do mnie nagle. W codzienności. Podczas zwykłej rozmowy w sklepie, rozmowy jakich wiele,  w poranku takim jakich wiele. I nagle – jakby ktoś otworzył we mnie stary pokój, w którym było dużo ciszy i napięcia . Kilka lat temu. Wyszedłem ze sklepu i zobaczyłem tłum ludzi. Na ziemi kobieta. Leżała bezwładnie.   Wtedy ciało zadziałało szybciej niż myśl. Uklęknąłem. Wstępne badanie. Oddechy agonalne u poszkodowanej. Dłonie ułożyły się tak, jak mnie uczono.  Rytm ucisku. Rytm, który znałem na pamięć. A może bardziej znało moje ciało, mięśnie.  Obok ktoś dzwonił, ktoś krzyczał, ktoś patrzył w panice, ktoś rozmawiał. Mężczyzna podszedł, pomogę też umiem. Ktoś przyniósł wodę.  A ja robiłem swoje. Czekałem z nią, aż przyjedzie karetka. Gdy ratownicy przejęli sytuację, wstałem i odszedłem. Pamiętam krótki powrót do domu. I długi czas, kiedy moje serce musiało nauczyć się zwalniać. Jakby emocje dopiero wtedy chciały mnie dogonić. Dopi...

Moja moneta ma dwie strony...

Czasami mam wrażenie, że stoję w miejscu.  Patrzę, jak inni biegną, rozwijają się, zdobywają kolejne szczyty – zwłaszcza ci, którym sam staram się pomóc.  I wtedy pojawia się pytanie: „dlaczego oni potrafią, a ja nie?” .  To dziwne uczucie, kiedy twoi uczniowie, klienci, bliscy – ci, którym chcesz coś dać – zaczynają cię wyprzedzać. Osiągają rzeczy, które mnie samemu wciąż się wymykają.  Z jednej strony czuję dumę i radość, bo wiem, że o to właśnie chodzi.  Z drugiej – we mnie samym rodzi się cień. Porównanie .  Głos, który szepcze: „oni lepiej, szybciej, mocniej… a Ty? ”. Czasami wtedy widzę w sobie tylko to, co nie wyszło. Potrafię godzinami analizować porażki, rozkładać je na części, karmić się poczuciem winy, że mogłem inaczej, lepiej.  W takich chwilach tonę w przekonaniu, że ugrzęzłem w ciemnej stronie monety – jakby tylko ona istniała. I wtedy dzieje się coś, co mnie zatrzymuje.  Nagle przychodzi SMS. Wiadomość. Rozmowa. Ktoś napisze: „dz...