Ostatnio przeczytałem zdanie, które wbiło mi się w serce jak gwóźdź:
„Kiedy Bóg daje Ci marzenie, które nie pasuje do Twojego budżetu, On nie patrzy na Twoje konto bankowe.”
I nagle poczułem, jakbym usłyszał echo własnych wymówek.
Ile razy odrzucałem coś, co we mnie rosło, tylko dlatego, że „nie pasowało”?
Nie pasowało do mojego portfela, mojego kalendarza, mojej odwagi.
Ile razy zamykałem marzenie w szufladzie z napisem „nierealne”, bo Excel mojego życia pokazywał czerwone minusy.
A przecież… czy naprawdę jedyną walutą marzeń jest mój portfel?
Moja droga – chaos, który układa się w sens
W życiu dotknąłem wielu prac: na budowie, pracowałem w sklepach, jako pozorant na kursach pierwszej pomocy, byłem agentem nieruchomości, nauczycielem, terapeutą, drwalem, coachem, mentorem, wolontariuszem w hospicjum, skautem.
Niektóre z tych rzeczy są nadal w moim życiu, mnie rozwijają,
Kończyłem różne studia i szkolenia, czasem z przymusu, czasem z kaprysu, czasem bez większego zrozumienia „po co”.
Kiedyś myślałem, że to chaos. Że moje życie jest zlepkiem przypadkowych prac i decyzji, które nie prowadzą do niczego.
A dziś widzę coś innego.
Kiedy kupowałem mieszkanie, a agent nie potrafił nic wytłumaczyć – ja wiedziałem, jak to działa.
Kiedy na ulicy prowadziłem RKO do przyjazdu karetki – umiejętności, które ćwiczyłem i nigdy nie chciałem użyć, stały się kluczowe.
Każdy dzień w szkole przygotowywał mnie do tego, co teraz robię.
I pytam siebie: to był przypadek, czy prowadzenie?
Proces, którego nie rozumiem
Dziś wiem jedno – to wszystko jest procesem. Procesem, którego nie rozumiem do końca.
Ale może właśnie nie muszę.
Bo ważne jest, żeby szukać znaków, czytać życie, słuchać siebie i być otwartym.
Bo problemy, które pojawiają się na drodze, nie przychodzą po to, by mnie zdołować. One przychodzą, żeby mnie wzmocnić.
Tak łatwo jest patrzeć na tych, którym pomagam – jak realizują swoje marzenia, rozwijają się szybciej, mają „więcej, lepiej, fajniej”.
I wtedy porównanie kłuje w serce.
Ale przecież ja nie mam się porównywać z nimi. Mam się porównywać ze sobą wczoraj, miesiąc temu, rok temu.
I wtedy widzę, że idę. Jak się zmieniam. Że moje marzenie dojrzewa razem ze mną.
Marzenie, które płonie
Marzenie to iskra. Czasem pojawia się nagle, jak błysk w ciemności. Czasem tli się latami, jak żar przykryty popiołem.
Ale wiem jedno – jeśli nie ubiorę go w kierunek, jeśli nie zrobię choćby pierwszego kroku, zostaje tylko piękną iluzją w głowie. I gaśnie.
Cel to marzenie, które dostało imię i adres.
Plan to mapa, którą próbuję narysować – trochę nieporadnie, trochę po omacku.
Ale życie śmieje się z map. Bo zawsze przychodzi coś, czego nie przewidziałem. Spotkanie. Zdanie rzucone mimochodem. Drzwi, które ktoś uchyla w najmniej spodziewanym momencie.
Jedni nazwą to przypadkiem. Inni – przeznaczeniem.
Ja coraz częściej widzę w tym czyjąś rękę, która układa moje chaosy w sens.
Marzenie czy zachcianka?
Zachcianka płonie szybko – jak ogień ze słomy.
Marzenie jest inne. To żar, który tli się w środku nawet wtedy, kiedy wiatr próbuje go zgasić. To pragnienie, które wraca, choć próbujesz je zakopać. To coś, za co jesteś gotów zapłacić cenę – czasem wysoką.
Dlatego pytam siebie:
Co pozostaje ze mną, gdy emocje opadną – czy moje pragnienie nadal ma znaczenie?
W jaki sposób moje marzenie dotyka innych – czy jest w nim coś, co daje im wartość i wsparcie?
Jak to, o czym marzę, wpływa na moje życie – czy dodaje mi sił, czy odbiera energię?
A Ty?
To jest moja historia. Ale wiem, że każdy ma swoją.
Więc dziś chcę Cię zatrzymać na chwilę:
Jak Ty odróżniasz marzenie od zachcianki?
Czy w Twoim życiu był moment, który wydawał się błahostką, a po latach okazał się kluczem?
Jakie marzenie nosisz teraz w sercu – i czy zrobiłeś już pierwszy krok, żeby nadać mu kierunek?
Bo może właśnie Twoja historia stanie się dla kogoś iskrą.
Komentarze
Prześlij komentarz