Przejdź do głównej zawartości

Gdy rana staje się początkiem

 

Ostatnio wróciło do mnie jedno opowiadanie, które od dawna noszę w sobie. 

Wracam do niego zawsze, kiedy naprawdę nie mam już siły, kiedy ciemność wydaje się większa niż światło.

        Był sobie mężczyzna. Od dziecka mieszkał tylko z mamą, ojca stracił bardzo wcześnie. Jego światem była bliskość z nią – prosta, zwyczajna, a jednocześnie tak głęboka, że nie potrzebowała słów. Został im też pierścień. Nie wiedział, skąd się wziął. Domyślał się, że od ojca. Może był symbolem czegoś, co miało trwać, a czego on już nigdy nie zdążył dotknąć.

Kiedy odeszła i mama, pierścień stał się dla niego wszystkim. Pamiątką, która łączyła go z tamtym światem, w którym nie był jeszcze sam. 

Wieczorami brał go w ręce, trzymał długo, jakby sam dotyk metalu mógł przywołać jej głos, jej uśmiech, jej obecność.

I wtedy wydarzyło się coś, co zabolało bardziej niż cokolwiek wcześniej. Pierścień upadł. Na kamieniu powstała wielka rysa. Dla kogoś z zewnątrz – zwykłe uszkodzenie. Dla niego – jakby coś przecięło mu serce. Jakby razem z tą rysą runęło wszystko, co mu zostało.

Szukał ratunku. Chodził od jubilera do jubilera. W każdym miejscu słyszał to samo: „Nie da się uratować. Trzeba zeszlifować. Kamień nie ma już wartości.” Ale on wiedział, że ten pierścień nie miał wartości w złocie. Miał wartość w łzach, w wspomnieniach, w ciepłych dłoniach mamy. Nie chciał, żeby ktoś odebrał mu i to.

Szukał rok, drugi, trzeci. I choć prawie się poddał, któregoś dnia zobaczył mały, biedny zakład jubilerski. Wszedł. Za ladą siedział starzec o oczach, które od razu budziły spokój. Opowiedział mu wszystko – o ojcu, o mamie, o pierścieniu, o tym, że czuje się, jakby sam rozsypał się w kawałki.

Starzec wysłuchał i tylko zapytał: „Czy mi zaufasz?”
Mężczyzna przestraszył się. Błagał, by niczego nie szlifować, by nie niszczyć tego, co zostało. A starzec znowu: „Czy mi zaufasz?”
Cicho odpowiedział: „Tak.”
— Wróć za trzy dni – powiedział jubiler.

To były najdłuższe dni w jego życiu. Co noc budził się zlany potem. Raz wierzył, raz przeklinał sam siebie, że w ogóle oddał pierścień w obce ręce. Raz chciał biec i go odebrać, raz mówił sobie: „Jeszcze chwilę wytrzymam.”

I wiesz, my też tak często robimy. Trzymamy się swojej rany. 

Pielęgnujemy ją. Oglądamy wciąż na nowo. Wracamy do niej, jakby była naszym jedynym dowodem, że coś było prawdziwe. 

Boimy się, żeby ktoś nam jej nie zabrał. Bo w ranie, choć boli, jest też nasze wspomnienie, nasza historia, kawałek nas samych.

Ile razy ja sam podlewałem swoje rany, karmiłem je wspomnieniami i bólem, tylko po to, żeby nie poczuć pustki, jaka zostałaby bez nich?

    Kiedy wrócił po trzech dniach, stanął w ciszy, patrząc na pierścień. Kamień był cały. A w miejscu rysy – piękna róża. Mocna łodyga wyrastająca wprost z pęknięcia. Rana zamieniła się w życie.

Ilekroć przypominam sobie tę historię, widzę w niej własne życie. 

Ile razy ja sam pękałem. Ile razy wydawało mi się, że coś we mnie złamało się na zawsze – marzenia, nadzieje, bliskość. Ile razy miałem w dłoni swój „pierścień”, czułem, że jest zniszczony, i że już nic się z nim nie da zrobić.

A potem – zawsze w chwili, gdy
już nie dawałem rady – pojawiał się Ktoś, kto cicho szeptał: „Czy mi zaufasz?”
I gdy zdobywałem się na to jedno, drżące „tak”… po czasie widziałem, że w miejscu rany wyrastała róża.

Dziś wiem, że Bóg naprawdę potrafi pisać prosto na najbardziej krzywych liniach mojego życia. Że potrafi uzdrowić każdą ranę, nawet tę, której najbardziej się wstydzę. I że często nie pyta mnie o nic więcej, tylko o jedno: czy mi zaufasz?

Może właśnie tego potrzebujesz dziś Ty. Zaufania, które nie usuwa bólu od razu, ale które pozwala wierzyć, że z rysy kiedyś wyrośnie róża.

Jeśli chcesz, podziel się w komentarzu swoją historią. Może i w Tobie jest rana, którą trzymasz z całych sił. A może już gdzieś zakwitła róża. Chciałbym posłuchać Twojej drogi.

— Łukasz

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kiedy ruch uspokaja życie...

Po  kilku latach trenowania defendo wiem, że to nie tylko ciosy i kondycja. To przede wszystkim umiejętność opanowania siebie – emocji, oddechu, reakcji.  Na macie, w klubie uczę się panować nad chaosem, który pojawia się w ułamku sekundy.  To doświadczenie stało się dla mnie nieocenione w codziennym życiu, zwłaszcza że żyję z dużymi deficytami koncentracji, dla niektórych znanymi jako ADHD .  Moja głowa pędzi szybciej niż ciało, myśli skaczą w każdym kierunku.  Czasem codzienność przypomina nieustanny sparing – terminy, spotkania, projekty, zadania, ludzie… To, czego nauczyłem się na treningach, pomaga mi w pracy i relacjach z innymi. Kiedy na spotkaniu z klientem, biznesowym lub prywatnym emocje zaczynają przyspieszać, przypominam sobie, jak w walce można wyhamować chaos, złapać oddech i spojrzeć na sytuację z dystansem.  Kiedy moja uwaga rozprasza się od miliona myśli, wykorzystuję techniki skupienia na jednej czynności, na sekwencji ruchów, ciosów, któ...

Nie da się zrobić komuś „emocjonalnego RKO”

To wspomnienie wróciło do mnie nagle. W codzienności. Podczas zwykłej rozmowy w sklepie, rozmowy jakich wiele,  w poranku takim jakich wiele. I nagle – jakby ktoś otworzył we mnie stary pokój, w którym było dużo ciszy i napięcia . Kilka lat temu. Wyszedłem ze sklepu i zobaczyłem tłum ludzi. Na ziemi kobieta. Leżała bezwładnie.   Wtedy ciało zadziałało szybciej niż myśl. Uklęknąłem. Wstępne badanie. Oddechy agonalne u poszkodowanej. Dłonie ułożyły się tak, jak mnie uczono.  Rytm ucisku. Rytm, który znałem na pamięć. A może bardziej znało moje ciało, mięśnie.  Obok ktoś dzwonił, ktoś krzyczał, ktoś patrzył w panice, ktoś rozmawiał. Mężczyzna podszedł, pomogę też umiem. Ktoś przyniósł wodę.  A ja robiłem swoje. Czekałem z nią, aż przyjedzie karetka. Gdy ratownicy przejęli sytuację, wstałem i odszedłem. Pamiętam krótki powrót do domu. I długi czas, kiedy moje serce musiało nauczyć się zwalniać. Jakby emocje dopiero wtedy chciały mnie dogonić. Dopi...

Moja moneta ma dwie strony...

Czasami mam wrażenie, że stoję w miejscu.  Patrzę, jak inni biegną, rozwijają się, zdobywają kolejne szczyty – zwłaszcza ci, którym sam staram się pomóc.  I wtedy pojawia się pytanie: „dlaczego oni potrafią, a ja nie?” .  To dziwne uczucie, kiedy twoi uczniowie, klienci, bliscy – ci, którym chcesz coś dać – zaczynają cię wyprzedzać. Osiągają rzeczy, które mnie samemu wciąż się wymykają.  Z jednej strony czuję dumę i radość, bo wiem, że o to właśnie chodzi.  Z drugiej – we mnie samym rodzi się cień. Porównanie .  Głos, który szepcze: „oni lepiej, szybciej, mocniej… a Ty? ”. Czasami wtedy widzę w sobie tylko to, co nie wyszło. Potrafię godzinami analizować porażki, rozkładać je na części, karmić się poczuciem winy, że mogłem inaczej, lepiej.  W takich chwilach tonę w przekonaniu, że ugrzęzłem w ciemnej stronie monety – jakby tylko ona istniała. I wtedy dzieje się coś, co mnie zatrzymuje.  Nagle przychodzi SMS. Wiadomość. Rozmowa. Ktoś napisze: „dz...