Przejdź do głównej zawartości

Nie musisz być sumą swoich błędów

 „Mogę zaakceptować porażkę – każdy w czymś przegrywa. Ale nie mogę zaakceptować tego, że ktoś nawet nie próbuje.” — Michael Jordan

„Twoja teraźniejszość nie musi być odbiciem Twojej przyszłości.” — Anthony Robbins

    Te słowa od lat są dla mnie jak latarnia w środku burzy, kiedy serce bije tak szybko, że wydaje się, że zaraz pęknie. 

Wracam do nich, kiedy wszystko we mnie krzyczy: „Nie dasz rady. Już po Tobie”

Bo razem mówią coś, co zatrzymuje rozpacz i tchnie życie tam, gdzie wydawało się, że została tylko pustka. 

Porażka? Tak, zdarza się. 

Ból, strata, złe decyzje – każdy je ma. 

Ale to nie znaczy, że jutro musi wyglądać tak samo.

Zrozumiałem kiedyś, że nie jestem sumą moich błędów. 

Że to, co mnie spotkało, może mnie ukształtować, ale nie musi mnie zatrzymać. Nawet jeśli startowałem z miejsca, gdzie było ciemno i zimno, gdzie każdy dzień był walką o oddech, nie oznaczało to, że nie mogę dojść tam, gdzie świeci światło. 

Kiedy patrzę na moje życie nie zliczę takich sytuacji. Dziś o jednej z nich. 

Był czas, kiedy wszystko we mnie rozsypało się na drobne kawałki. Odszedłem ze szkoły pełen planów i zapału, z nadzieją, że w końcu „wyjdę ze strefy komfortu i wszystko się ułoży” – jak mówią amerykańscy coachowie. Wierzyłem w to głęboko. Myślałem, że zmiana będzie prosta, że zapał wystarczy, żeby życie samo zaczęło się układać. 

Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Były długi, chaos, niewiedza, która kosztowała mnie więcej, niż mogłem sobie wyobrazić. 

Nic nie układało się tak pięknie, jak sobie wyobrażałem. I nagle poczułem, że stoję na pustyni, bez mapy, sam, z ciężarem swoich błędów i oczekiwań, które okazały się złudne.

Czułem się jak człowiek, który przegrał wszystko

Zawiodłem siebie. Zawiodłem żonę, która mimo wszystko trzymała mnie za rękę. 

Najgorsze było to, że nie widziałem wyjścia, że nie wiedziałem, jak iść dalej, a świat wokół mnie zdawał się mówić: „Już po Tobie”. 

Najtrudniejsze były jednak moje własne myśli. Obwiniałem się za każdy błąd, każdą decyzję, która doprowadziła mnie tu, gdzie byłem. 

Mówiłem do siebie: „Nie powinieneś był tego robić”, „Jesteś do niczego”, „Zawiodłeś wszystkich, których kochasz”. Te słowa były jak echo w mojej głowie, odbijające się od ścian serca, nie dając spokoju. Panika, wstyd, że nie dałem rady i muszę wrócić do punktu wyjścia. 

Każdy oddech był ciężki, bo czułem, że noszę na barkach cały świat i nie mam prawa do potknięcia.

Wtedy pojawili się ludzie, którzy byli obok. Bliscy, którzy widzieli mój chaos, którzy nie oceniali, tylko podawali rękę. 

Pomogli mi znaleźć specjalistów, którzy krok po kroku ogarnęli mój bałagan i dali mi poczucie, że można zacząć od nowa.

Wtedy trafiłem na kogoś, kto zmienił wszystko – na coacha, który nie dawał gotowych odpowiedzi, ale zadawał pytania z boku. Pytania, które zmuszały mnie do spojrzenia w siebie, do odnalezienia własnych rozwiązań, które były już we mnie, tylko ich nie widziałem. To było jak świeże powietrze po tygodniach duszącej mgły – ktoś był obok, ale pozwalał mi odnaleźć własną drogę.

I wtedy, w tej ciemności, zapaliła się pierwsza, mała lampka. 

Nie rozświetliła całego pokoju, ale pokazała, że światło istnieje. Że jest nadzieja.

Dziś wiem, że trudności nie są wieczne. Że nawet jeśli teraz boli, to nie znaczy, że będzie bolało zawsze. Że porażka nie jest końcem drogi, tylko lekcją, którą życie daje nam po cichu. A próba – nawet nieudana – jest dowodem, że wciąż żyjesz. Że wciąż próbujesz, mimo strachu i wątpliwości.

Zmiana nie wchodzi drzwiami i oknami. Nie przychodzi z hukiem. Ona rodzi się po cichu, w jednej myśli: „Może jednak spróbuję”. W jednym geście: „Pomóż mi”. W jednym oddechu: „Jeszcze nie koniec”.

Dlatego wracam do tych słów, nie jako do cytatów, ale jako do obietnicy. Mogę zaakceptować porażkę, ale nie mogę zaakceptować tego, że przestajesz wierzyć w siebie, że nie podejmujesz próby. Twoja teraźniejszość nie musi być odbiciem Twojej przyszłości.

I zostawiam Ci dziś pytanie – nie jako zadanie, ale jako zaproszenie: jaką jedną małą rzecz zrobisz dziś, by pokazać sobie, że jutro może być inne? Podziel się tym w komentarzu. 

Może Twoje słowa staną się czyimś światłem.

Bo zmiana jest jak nasiono, które kiełkuje pod ziemią, długo niewidoczne. Długo wydaje się, że nic się nie dzieje. Ale pod powierzchnią toczy się życie. Kiełek rośnie, przebija skorupę i w końcu wychodzi na światło. 

Tak samo jest z Tobą. Twoje starania, choć dziś niewidoczne, mogą jutro zakwitnąć. Nie jesteś sam. Każdy krok – nawet ten drżący, niepewny – ma znaczenie. 

Każdy oddech, każde „spróbuję jeszcze raz” jest krokiem ku światłu.



Komentarze

  1. Najważniejsze to zrobić pierwszy krok i uwierzyć, że nawet jeśli przyjdzie burza to ktoś (czasami zupełnie „przypadkowo” spotkany) będzie miał ☂️ a po chwili znów zaświeci ☀️

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez tego pierwszego kroku nic się nie zmieni...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kiedy ruch uspokaja życie...

Po  kilku latach trenowania defendo wiem, że to nie tylko ciosy i kondycja. To przede wszystkim umiejętność opanowania siebie – emocji, oddechu, reakcji.  Na macie, w klubie uczę się panować nad chaosem, który pojawia się w ułamku sekundy.  To doświadczenie stało się dla mnie nieocenione w codziennym życiu, zwłaszcza że żyję z dużymi deficytami koncentracji, dla niektórych znanymi jako ADHD .  Moja głowa pędzi szybciej niż ciało, myśli skaczą w każdym kierunku.  Czasem codzienność przypomina nieustanny sparing – terminy, spotkania, projekty, zadania, ludzie… To, czego nauczyłem się na treningach, pomaga mi w pracy i relacjach z innymi. Kiedy na spotkaniu z klientem, biznesowym lub prywatnym emocje zaczynają przyspieszać, przypominam sobie, jak w walce można wyhamować chaos, złapać oddech i spojrzeć na sytuację z dystansem.  Kiedy moja uwaga rozprasza się od miliona myśli, wykorzystuję techniki skupienia na jednej czynności, na sekwencji ruchów, ciosów, któ...

Nie da się zrobić komuś „emocjonalnego RKO”

To wspomnienie wróciło do mnie nagle. W codzienności. Podczas zwykłej rozmowy w sklepie, rozmowy jakich wiele,  w poranku takim jakich wiele. I nagle – jakby ktoś otworzył we mnie stary pokój, w którym było dużo ciszy i napięcia . Kilka lat temu. Wyszedłem ze sklepu i zobaczyłem tłum ludzi. Na ziemi kobieta. Leżała bezwładnie.   Wtedy ciało zadziałało szybciej niż myśl. Uklęknąłem. Wstępne badanie. Oddechy agonalne u poszkodowanej. Dłonie ułożyły się tak, jak mnie uczono.  Rytm ucisku. Rytm, który znałem na pamięć. A może bardziej znało moje ciało, mięśnie.  Obok ktoś dzwonił, ktoś krzyczał, ktoś patrzył w panice, ktoś rozmawiał. Mężczyzna podszedł, pomogę też umiem. Ktoś przyniósł wodę.  A ja robiłem swoje. Czekałem z nią, aż przyjedzie karetka. Gdy ratownicy przejęli sytuację, wstałem i odszedłem. Pamiętam krótki powrót do domu. I długi czas, kiedy moje serce musiało nauczyć się zwalniać. Jakby emocje dopiero wtedy chciały mnie dogonić. Dopi...

Moja moneta ma dwie strony...

Czasami mam wrażenie, że stoję w miejscu.  Patrzę, jak inni biegną, rozwijają się, zdobywają kolejne szczyty – zwłaszcza ci, którym sam staram się pomóc.  I wtedy pojawia się pytanie: „dlaczego oni potrafią, a ja nie?” .  To dziwne uczucie, kiedy twoi uczniowie, klienci, bliscy – ci, którym chcesz coś dać – zaczynają cię wyprzedzać. Osiągają rzeczy, które mnie samemu wciąż się wymykają.  Z jednej strony czuję dumę i radość, bo wiem, że o to właśnie chodzi.  Z drugiej – we mnie samym rodzi się cień. Porównanie .  Głos, który szepcze: „oni lepiej, szybciej, mocniej… a Ty? ”. Czasami wtedy widzę w sobie tylko to, co nie wyszło. Potrafię godzinami analizować porażki, rozkładać je na części, karmić się poczuciem winy, że mogłem inaczej, lepiej.  W takich chwilach tonę w przekonaniu, że ugrzęzłem w ciemnej stronie monety – jakby tylko ona istniała. I wtedy dzieje się coś, co mnie zatrzymuje.  Nagle przychodzi SMS. Wiadomość. Rozmowa. Ktoś napisze: „dz...